Znajdź dobrego lekarza

Rozmowa z dr. Andrzejem Ignaciukiem, Prezesem Polskiego Towarzystwa Medycyny Estetycznej i Anti-Aging

 

Czy w medycynie estetycznej wydarzy się jeszcze coś ciekawego? Nie sądzi pan, że powoli osiągamy stan nasycenia?

Jeśli chodzi o nowości, o technologię, to chyba nie ma takiej dziedziny życia, gdzie moglibyśmy powiedzieć, że to już koniec, nic nowego, lepszego nie da się zrobić. Medycyna jest dziedziną bardzo dynamiczną, poszukującą. A medycyna estetyczna tylko na tym korzysta.

Jeśli już, to dotyczy to może ilości placówek, w których tę medycynę się oferuje. Są regiony, szczególnie duże miasta, gdzie podaż rzeczywiście jest duża.

Ale z punktu widzenia lekarzy nie mamy takich sygnałów. Ciągle jest wielu chętnych do studiowania w naszej Podyplomowej Szkole Medycyny Estetycznej przy Polskim Towarzystwie Lekarskim, co świadczyłoby o tym, że widzą oni swoje miejsce na rynku. Jest wśród nich wielu młodych, ale są też doświadczeni lekarze, którzy znają swoją profesję i nie kierują się spontanicznymi wyborami.

Ale patrząc na ilość klinik i gabinetów można odnieść wrażenie, że lekarze zajmują się dzisiaj niemal wyłącznie medycyną estetyczną?

Osiągamy taki stan, jak w innych krajach europejskich, gdzie liczba lekarzy powoli się stabilizuje. Ale mamy duży potencjał, jeśli chodzi o pacjentów, ilość wykonywanych zabiegów.

Może powinno zmieniać się podejście lekarzy - nie tylko zmarszczki, ale pacjent jako całość?

To jest sztandarowy postulat naszego środowiska, tej medycyny estetycznej, którą reprezentuje nasze Towarzystwo. Akt korekty estetycznej powinien być finałem całej drogi, prawdziwie medycznego podejścia do pacjenta. Musimy działać trochę, jak lekarze pierwszego kontaktu - rozmawiać z pacjentami o wszystkich ich problemach, diagnozować zagrożenia, lub kierować do specjalistów. Co z tego, że ktoś będzie miał gładką twarz, jeśli dręczy go ból, jest ciągle skrzywiony i ma smutne oczy? Usunięcie zmarszczki to ostatnie okrążenie w biegu na 10 km?

W ostatnim czasie jakby mniej słyszy się o nowych cudownych” preparatach, rewolucyjnych urządzeniach, które odejmą nam w ciągu jednego dnia dwadzieścia lat.

Chyba wyciszył się trochę ten wielki szum reklamowy, to nieodpowiedzialne promowanie pseudonowości, urządzeń i preparatów, o których wczoraj nikt nie słyszał i nie wiadomo, jak naprawdę działają. To dobry sygnał. Dla pacjentów i dla nas, lekarzy. Bo odpowiedzialna medycyna musi opierać się na doświadczeniu, powtarzalności uzyskiwanych efektów. A podawanie pacjentom preparatów, które podobno komuś pomogły, z medycyną nie ma nic wspólnego. Mam nadzieję, że materiały i sprzęty oferowane medycynie estetycznej będą bardziej rygorystycznie oceniane pod kątem efektów i bezpieczeństwa.

Czy to jedyne wyzwania przed jakimi stoicie?

Najważniejszym obecnie jest kompetencyjność - jasne ustalenie kto co powinien robić. Czym, z punktu widzenia odpowiedzialności i bezpieczeństwa, mogą zajmować się lekarze, a czym kosmetolodzy, fizjoterapeuci i inni specjaliści pracujący w obszarze estetyki.

Podjęliśmy współpracę ze znaną kancelarią prawną, która pomogła w opracowaniu podstawowych zasad normujących te zagadnienia. Mamy potwierdzony udział naszego samorządu - Izby Lekarskiej, w uruchomieniu ścieżki legislacyjnej, która pozwoli to wdrożyć. Myślę, że to kwestia najbliższych dwóch-trzech lat, ale zagadnienie to ma kapitalne znaczenie dla rozwoju i profesjonalizacji całego rynku.

Ale przecież sami lekarze chętnie dzielą się swoja wiedzą z osobami, które określacie mianem nieuprawnionych.

W samych szkoleniach, dzieleniu się wiedzą, nie ma nic złego. Z natury rzeczy kosmetyczki i lekarze powinni ze sobą ściśle współpracować i dobrze jest wiedzieć na czym polegają poszczególne procedury, jakie dają efekty, z czym wiążą się zagrożenia. Ale stworzył się wielki czarny rynek szkoleń dla nie-lekarzy, dzięki którym mają oni błędne przeświadczenie, że zyskują oficjalne uprawnienia do wykonywania zabiegów medycznych. Otrzymują nic nie warte certyfikaty ukończenia szkolenia?, które - wisząc na ścianach - wprowadzają w błąd pacjentów. A jak przychodzi co do czego, to trudno znaleźć jest osobę odpowiedzialną i pacjent ląduje u doświadczonego lekarza, błagając o pomoc.

Drugie wyzwanie, bardzo istotne dla naszego środowiska, to jasne określenie jakie lekarze chcący zajmować się medycyną estetyczną powinni mieć przygotowanie i wykształcenie. Bo na studiach medycyny estetycznej się nie uczy. A jeden kurs, czy udział w konferencji nie zapewnia wystarczających kompetencji w tym zakresie.

Ale o specjalizacji lekarskiej z medycyny estetycznej ciągle nie ma mowy?

Niestety nie. I dlatego przestrzegałbym wszystkich kolegów przed nazywaniem siebie specjalista medycyny estetycznej. Radziłbym mówić: lekarz praktykujący medycynę estetyczną. Są co prawda pewne sygnały ze świata, że będzie to kiedyś specjalizacja lub umiejętność medyczna, ale to dopiero przed nami.

Wykształconych, doświadczonych, lekarzy jest coraz więcej. Czy za wiedzą idzie dbałość o standardy i etykę?

Etyka to coś, czego nie można narzucić. Wynosi się ją z domu i albo pozostaje się jej wiernym, albo skręca gdzieś po drodze.

Oczywiście w rażących przypadkach możemy interweniować, piętnować, ale nasze władze samorządowe nie są zbyt efektywne w ściganiu takich wykroczeń. I co można zrobić? Ja mogę jedynie zadzwonić do kolegi lekarza i zapytać go, czy rzeczywiście uważa, że to, co robi jest słuszne? Powiedzieć, że szkodzi środowisku, postrzeganiu całej medycyny estetycznej.

Nie odnosi pan wrażenia, że pewne formy obecności lekarzy w telewizji, na portalach, obniżają rangę i prestiż medycyny estetycznej?

Od lat walczymy o to, by uzmysławiać ludziom, że to, co robimy, to medycyna przez duże M. Powinna wiązać się z odpowiedzialnością za pacjenta i pewną powściągliwością w obiecywaniu i reklamowaniu efektów. Jeśli ktoś w różnych mediach robi z tego cyrk, to na pewno nie przyczynia się do wzrostu rangi i uznania dla ciężkiej pracy większości naszego środowiska. Walczymy z tym tam, gdzie możemy, w poważnych mediach, ale liczymy też na rozsądek i krytyczną ocenę pacjentów, którzy codziennie powierzają lekarzom swoje zdrowie.

Nie przeszkadza panu wzrost liczby lekarzy-celebrytów, masowo zasiedlających popularne media?

Nie wiem czy rzeczywiście jest ich coraz więcej. Moje zdanie zawsze było takie, że to gwiazdorzenie nie ma nic wspólnego z medycyną. Ale prawdziwy problem nie polega na tym, że ktoś jest popularny, szeroko rozpoznawany. Jeśli jest dobry, coś osiągnął, jest rzeczywiście dobrym lekarzem, to OK. Gorzej, gdy za tą zewnętrzną popularnością nic nie stoi. Mam nadzieję, że świat lekarski będzie takich kolegów izolował. To powinno być dość dotkliwie. Nie możemy dopuszczać do tego, by ktoś wygłaszał głupie sądy i opinie w mieniu całej kategorii zawodowej.


1   dr Andrzej Ignaciuk 
   lekarz medycyny estetycznej,
   prezes Polskiego Towarzystwa
   Medycyny Estetycznej i Anti-Aging.

Najnowsze informacje

O zagrożeniach związanych z rozwojem rynku usług urodowych i akcji „Nie płać zdrowiem za urodę” z Jarosławem Pinkasem, G...

Gwałtowny wzrost liczby gabinetów medycyny estetycznej i salonów kosmetycznych zwiększa ryzyko natrafienia na usługi nie...

Rośnie zainteresowanie Polaków zabiegami medycyny estetycznej z użyciem kwasu hialuronowego oraz botoksu. Obecnie korzys...

Okolica oka ma szczególne znaczenie dla wyglądu twarzy. Powieki górne postrzega się na tle brwi, czoła i skroni, a powie...

Rozmowa z dr Iwoną Radziejewską-Chomą, właścicielką Saska Clinic w Warszawie.

Kim jesteśmy?

Program Bezpieczna Klinika jest ogólnopolską kampanią społeczną na rzecz bezpieczeństwa zabiegów z zakresu medycyny estetycznej. Świadome korzystanie z dobrodziejstw medycyny estetycznej i bezpieczeństwo zabiegów to wyzwanie dla wszystkich – zarówno pacjentów, jak i lekarzy.
Misją Programu jest promowanie wiedzy na temat możliwości, przebiegu i skutków zabiegów medycyny estetycznej oraz placówek świadczących takie zabiegi na najwyższym dostępnym poziomie.

Newsletter